Wstrząsające, ale przeczytajcie. Nie można nie wiedzieć, przemilczeć.
O sytuacji psów na Podlasiu napisała nasza wolontariuszka z Wysokiego Mazowieckiego, z którą od kilku lat współpracujemy i pomagamy jak możemy, ale za mało nas, sił i środków.”Przesyłam Pani link do programu TVN Uwaga do reportażu o pseudohodowli we wsi kilka kilometrów od Wysokiego Mazowieckiego, bo może Pani nie widziała.
http://uwaga.tvn.pl/reportaze,2671,n/cierpienie-psow-w-hodowli,157021.html
Tacy ludzie tu mieszkają. Może nie wszyscy, ale dla większości z nich pies, kot,czy inne zwierzę (oprócz krowy, na której można zarabiać) nie przedstawia żadnej wartości. Najmniejszej. Można go kopnąć, przejechać samochodem, uderzyć kijem, a najlepiej wszystkie bezdomne zwierzęta powystrzelać 'żeby się nie męczyły’. Zwrot w cudzysłowiu słyszałam wielokrotnie. Przecież pies na ulicy jest brudny, śmierdzi, ma pchły i inne pasożyty. Ludzie, którzy go dotykają na pewno roznoszą zarazę, są nienormalni i pokazuje się ich palcami.
Lepiej kupić ślicznego yorka, czy maltańczyka z pseudo i w niedzielę po kościele spacerować z nim po mieście, żeby wszyscy widzieli. A jak jeszcze ma na sobie różowe ubranko, to już szczyt elegancji. Jeśli jakiś bezdomniak przed przypadek stanie na schodach kościoła, sam ksiądz odgania go kopniakiem.
Psa na wsi można uwiązać na krowim pęcie i metrowym łańcuchu, dawać do jedzenia stary, spleśniały chleb z wodą. Kotem można nie przejmować się wcale, bo jak będzie bardzo chory to sam zdechnie. Krowę można bić, bo jest duża to nie czuje. Małe koziołki najpierw całe lato mogą sobie biegać po podwórku i skubać trawę, a jak już podrosną, jesienią, trafiają pod nóż i zostają zjadane przez wszystkich członków rodziny, za którymi kilka miesięcy chodziły jak psiaki. Bez najmniejszych skrupułów.
Niestety to nie są jednostkowe przypadki. Tak tu jest. Wiem, że nie pomogę wszystkim. Ale te, które stąd wyrwę, 'rodzą się na nowo’ w lepszym świecie, w raju tu na ziemi…
Do usłyszenia,
EMilia”
Ta treść jest dostępna w następujących językach: polski